Neufeld Institute Poland Zrozumieć dzieci. Praktyczne zastosowanie nauki o rozwoju.
Zrozumieć dzieci. Praktyczne zastosowanie nauki o rozwoju.

Jak zaopiekować się dzieckiem i jego emocjami, kiedy świat staje na głowie?

Tak jak wszyscy inni rodzice, tak i ja pragnę dobrze zaopiekować się swoimi dziećmi w sytuacji pandemii. W chwilach kiedy mój wewnętrzny alarm jest podniesiony. Obecnie zwyczajnie się boję. Nie jakoś „potwornie”, bo sytuacja po prostu nie jest AŻ tak zła, ale boję się na tyle, aby ten lęk motywował mnie do działania. I jestem mu za to wdzięczna. Jednym z tych lęków jest to, czy ktoś z mojej rodziny się zarazi. Ale dzisiaj wspomnę o innym lęku – jak zareagują na to wszystko moje dzieci? Czy wyczują mój lęk? Czy mam im powiedzieć, co się dzieje, a jeśli tak to w jaki sposób? Czy czasem nie będzie tak, że koronawirus przejdzie, minie, a w dzieciach zostanie wielki lęk? Zostaną przykre sny, obawy przez dotykaniem czegoś, przed podawaniem ręki itd. Siadłam sobie, pomyślałam, poczułam. Połączyłam się z całą wiedzą, jaką mam na temat rozwoju dzieci i działania emocji. Na temat naszych potrzeb i tego, co jest dla nas najważniejsze. Tego, jak funkcjonują dzieci i co decyduje o ich poczuciu bezpieczeństwa. 

Nie wiem, czy kojarzycie, ale był kiedyś taki artykuł w jednym z czasopism naukowych o dzieciach z przedszkola, do którego wdarli się terroryści. Dzieci stały się zakładnikami. Jedna z opiekunek, o wspaniałym instynkcie chroniącego alfa zgromadziła dzieci razem i opowiedziała o grze, która właśnie się zaczyna. Że teraz nie wolno wychodzić z przedszkola, że musimy być bardzo cichutko i nie wolno się zbliżać do tych panów itd. Dzieci podążyły nie za obcymi, ale za tymi, do kogo były przywiązane – za opiekunką. Posłuchały jej i sytuacja była na jakiś czas opanowana. W pewnym momencie do przedszkola wdarli się kolejni mężczyźni – tym razem była to policja, w pełnym uzbrojeniu, w czarnych strojach, maskach, hełmach. Akcja powiodła się, nikt nie zginął, dzieci wróciły do domów. Ale po jakimś czasie okazało się, że po całym zajściu dzieci miały koszmary, bardzo nasilony poziom lęku. Czego się bały? Ano bały się czarnych panów z bronią. Czyli policji! Do momentu, w którym służby nie rozpoczęły swojej akcji dzieci były przekonane, że są bezpieczne! Opiekunka stworzyła nad nimi parasol ochronny, poprzez grę, którą wymyśliła. Czy ona sama się bała? Zapewne była przerażona! Ale potrzeba chronienia dzieci dała jej siłę do działania. W efekcie traumą była interwencja policji, nie zaś sam napad. Oczywiście, policja nie miała innego wyjścia, to wspaniale, że wszystko się powiodło i nikt z przedszkola nie ucierpiał. Chodzi mi o pokazanie wam jednego ważnego mechanizmu:

Nie jest dla nas traumą to, co jest realnym strasznym czy też przykrym zdarzeniem, lecz traumą jest to, co my sami uznajemy za realne.

Małe dzieci nie są gotowe na wiele prawd tego świata. Sami musimy wyczuć, czy nasze dziecko już coś dźwignie czy też jeszcze nie. To kwestia indywidualna. Ale jako matka-psycholog powiem Wam, że dziecko przedszkolne to raczej na prawdy o koronawirusie gotowe nie jest… Naszym zadaniem, jako rodziców, jest chronić nasze dzieci przed tym, co jest zbyt trudne do zniesienia, a pozwalać im na konfrontację z tym, co będą w stanie dźwignąć (o tak, ten drugi element jest równie ważny). Właśnie dzięki temu powoli, stopniowo rozwinie się w nich zdolność do radzenia sobie z najtrudniejszymi doświadczeniami spotykającymi nas, ludzi. Wiem, że w dzisiejszym zachodnim świecie, w którym kultura rozpada się na naszych oczach coraz więcej osób uważa, że dzieci są równe dorosłym. Że powinny być tak samo traktowane. W Naturze jednak panuje hierarchia i nic na to nie poradzimy. Żadne ideologie tego nie zmienią. Dzieci szukają od nas wskazówek, podążają za nami, a jak coś jest zbyt trudne do udźwignięcia to przecież dosłownie, fizycznie się w nas chowają… Dzieci nie są równe nam. Są słabsze, potrzebują przewodnictwa i ochrony. Na szczęście jednak – mogą one być w pozycji zależnej od nas, a jednocześnie możemy je szanować, uwzględniać ich potrzeby, dbać o te potrzeby, dawać dzieciom przestrzeń na ekspresję tego kim są i co przeżywają, bez konieczności zmieniania się dla nas. Po to, abyśmy my dorośli byli zadowoleni. Możemy bezgranicznie kochać nasze dzieci, a jednocześnie być w relacji z nimi w pozycji alfa, a nie jak równy z równym. A zatem przewodnictwo, a jednocześnie troska, szacunek i przestrzeń na małe, rozwijające się dopiero „ja” dziecka – jedno nie wyklucza drugiego.

A zatem, dla ułatwienia w punktach:

  1. To, że nastraszymy nasze dziecko wirusem (nawet w dobrej wierze) nie przełoży się na jego większą uważność w higienie. System alarmowy tak nie działa. Im większe jego pobudzenie, tym większy ładunek emocjonalny w serduchu dziecka, a tym samym tym mniej uważne jest dziecko. Czyli jeszcze bardziej zapomina o tym, że ma myć ręce i nie wkładać o buzi.
  1. Co zatem się sprawdza? ZABAWA! U nas to zabawa w zdobywanie punktów za mycie rączek, picie ziółek wzmacniających itp. Za nie spotkanie danego dnia nikogo „obcego” jest aż 10 punktów! 😉 
  1. No, ale czy to nie jest motywowanie nagrodą? Że dam Ci cukierka, a Ty mnie posłuchasz (dla nie wtajemniczonych – motywowanie nagrodą nie sprzyja rozwojowi dojrzałości dziecka). Ano – jeśli dziecko się nie wkręci w zabawę, a my będziemy je i tak siłą zaciągać do tego mycia rąk, to tak, to będzie system nagród, którego nie polecamy. ALE – jeśli uda nam się wymyślić taką zabawę, która naprawdę zaangażuje dziecko, zaciekawi, dziecko się w nią wkręci, to wtedy mycie rąk niczym nie będzie się różniło od gry w „Węże i drabiny”.
  2. Tryb prawdziwej zabawy jest dla dziecka fantastyczna bańką ochronną, pozwalającą na odnajdywanie się jakoś w oczekiwaniach sytuacji, ale jednocześnie bez poczucia przytłaczającej odpowiedzialności i lęku, że coś się nie powiedzie.
  1. Dzieci potrzebują przewodników po tym trudnym świecie (czyli nas). A przewodnicy (czyli my) nie narażają dziecka na każdą możliwą dziurę po drodze, nie każą mu patrzeć w przepaść, kiedy ma ono przejść po wąskim, chwiejnym moście. Przewodnicy czują intuicyjnie, że jak każą dziecku spojrzeć w te przepaść to ono nie zrobi już ani kroku do przodu! Możemy spokojnie przeprowadzać dziecko przez czas epidemii bez wtajemniczania go w szczegóły, które mogą odpalić jego system alarmowy na baaaaardzo długo.
  2. Na jakie informacje z mediów dziecko jest gotowe? Na żadne. Ani z telewizji, ani z radio, ani z gazet, ani z Internetu. Ludzie, którzy tworzą te treści nie tworzą ich z myślą o dzieciach i używają często sformułowań skrajnie alarmujących, wzbudzających zagrożenie separacją. Chrońmy pociechy od tych wszystkich informacji, zarówno od bezpośredniej styczności z nimi, jak i pośredniej, np. konieczności słuchania naszej rozmowy telefonicznej (bo jakiejż by teraz innej 😉 ) na temat tego, ile to chorych osób w Polsce jest w bardzo ciężkim stanie.

Wszystko pięknie, ale co z nami, dorosłymi…?! 😉 Jeśli chodzi o nasze emocje w tej całej sytuacji, jeśli targają nami na maksa i dziecko to widzi – przede wszystkim nie udawajmy, że nic się nie dzieje. Bo dziecko i tak wszystko wyczuje. Powiedzmy mu wprost: „Kochanie, jestem roztrzęsiona, jest mi teraz bardzo trudno, ALE – Ty możesz być spokojny, bo ja się wkrótce ogarnę. Po prostu potrzebuję, aby różne emocje ze mnie powychodziły. Pewnie pójdę teraz do pokoju zaopiekować się nimi, a Ty zostaniesz z kolei pod opieką Taty/Babci/Niani i będziecie się mogli super pobawić. Pamiętaj Skarbie – możesz być spokojny, wszystko będzie dobrze, to po prostu fala emocji, która musi przejść, tak jak sztorm na oceanie.”

„Mamo, Ty się boisz się tego wirusa…?” – Dziecko próbuje zaopiekować się mamą, bo ją kocha. To wspaniała intencja i wspaniała reakcja, ALE – zrobienie przestrzeni na emocje mamy powoduje, że zamyka się przestrzeń na własne emocje. Maluch zajmuje się naszymi emocjami, a sam pozostaje nimi naładowany. Jako rodzice nie chcemy tego. My możemy się wygadać później do kogoś, kto jest w stanie dźwignąć nasze emocje i nie jest w tak wielkiej zależności od nas.

A zatem możemy odpowiedzieć:

„Kochanie, tak, przestraszyłam się teraz, ale to niedługo minie. Tak to jest w życiu człowieka, co jakiś czas się czegoś boimy. Teraz dla mnie ważniejsze jest to, co miałbyś ochotę porobić z Tatą, bo widzę, że on szykuje jakiś super statek kosmiczny na kanapie. Tylko powiedz mi no jeszcze – co Ty teraz czujesz?”

Cisza.

“Też się trochę boisz?”

“Tak…”

“To chodź się przytul. Schowaj się na chwilę pod skrzydło mamy, o tutaj i pooddychaj sobie ze mną. Słyszysz, jak moje serce bije? Ono się zawsze Tobą zaopiekuje.”

Zazwyczaj w tym scenariuszu po chwili dziecko wstaje i po prostu rusza w poszukiwaniu tego statku kosmicznego. Pisząc mało poetycznie – jego mózg wypełniony tym, co było dla niego priorytetem (poczucie bezpieczeństwa i bliskości), może przełączyć się na tryb rozwoju, który odbywa się właśnie poprzez zabawę.  Jedne maluchy łatwiej powracają w rolę tych, którymi to my się mamy opiekować, odpuszczając rolę naszych opiekunów, a innym zajmuje to więcej czasu i potrzebują, aby bardziej wzmocnić w danej chwili ich poczucie bezpieczeństwa. Sami wyczujecie, czy dziecko już jest gotowe na zabawę, czy nie. I jeśli już będzie – niechaj poszaleje sobie tam w swoim dziecięcym świecie, w którym beztroska gra główne skrzypce. A my tymczasem znajdźmy gdzieś bezpieczną przestrzeń na wyrażenie swoich trudnych emocji. Jeśli ramiona ukochanego będą aktualnie zajęte przez prowadzenie statku kosmicznego, to może siostra, mama, przyjaciółka… W ostateczności (a czasami nawet w pierwszej kolejności) sprawdzić się może posłuchanie takiej muzyki, która w danym momencie porusza nasze serca. Będziecie zaskoczeni potęgą takiej bezpłatnej terapii…

P.S. A na zdjęciu ilustracja Honore C. Appleton z 1911r. Tak pięknie ukazująca sytuację podążania malucha za kimś starszym. W tym wypadku jest to prawdopodobnie brat, a na pewno nie ojciec. Dziewczynka całym swym ciałkiem wyraża chęć podążania za nim. Zaś on gestem rąk, postawą ciała i uważnym spojrzeniem na stópki siostry daje nam mocny dowód tego, że jest godzien roli, jaką wyznaczyło mu serce siostry.