Najstarsze pokolenie uważało, że chwalenie to rozpieszczanie dzieci. Twarda ręka, nakazy, zakazy i dyscyplina miały przynieść światu nowego, lepszego człowieka. Przyniosły „choroby, wojny, rozpacz”, że sobie pozwolimy zacytować świetną, satyryczną piosenkę Kur. Intencje były dobre – dzieci miały znać zasady po to, żeby wyrosły na porządnych, czyli dobrze funkcjonujących ludzi. Ale, jak wiemy, intencje to najczęściej za mało i -wyszło, jak wyszło.
Ciut młodsze pokolenie z kolei uznało, że bez pochwał ani rusz. Ale piękna wieża, Maciusiu! Och, jaki śliczny kleks na bluzeczce zrobiłaś! A jaka kupka zgrabna! (odrobinę humorystycznie to ujęliśmy, ale naprawdę czasami tak to wygląda 😉 Powszechne stało się przekonanie, że dziecko musi wiedzieć, iż zrobiło coś dobrze, aby jakoś zbudować pewność siebie. Dla otoczenia było to czasami śmieszne, ale jak twierdzi wielu psychologów i pedagogów – dla dziecka bardzo niebezpieczne. Wielu mówi o tym, że uzależnia się w ten sposób dziecko od tych pochwał i nie buduje ono samo swojego poczucia własnej wartości, tylko je zaczyna uzależniać od tego, czy usłyszało miłe słowa czy nie. Uważa się też, że u dziecka rodzi się w ten sposób motywacja zewnętrzna, nastawiona na zdobywanie nagród i niedobrze działa to na jego motywację wewnętrzną, nastawioną na samorozwój.
Kolejne pokolenie zatem to rodzice RB, czyli Rodzicielstwo Bliskości, w którym bardzo popularne jest również NVC, czyli Porozumienie bez Przemocy. Z wieloma, a nawet chyba większością przekazów tych nurtów się zgadzamy, ale akurat w kwestii pochwał nam coś zgrzyta. Otóż w RB zaleca się nie mówić „O, ale zbudowałeś piękną więżę!”, tylko „O, zbudowałeś wieżę z pięciu klocków!”. Czyli, żeby dać dziecku swoją uwagę, zaangażowanie, ale jednocześnie nie przyzwyczajać do pochwał, bo później w szkole nie będą się przecież wszyscy zachwycali tym naszym dzieckiem (i to jest akurat prawda). Poza tym to wspomniane pouczcie własnej wartości ma się podobno o wiele lepiej, gdy się buduje samo, naturalnie, a nie „sztucznie”, poprzez chwalenie.
Jako przedstawiciele kolejnego pokolenia proponujemy jednak „nowe prawdy” 🙂 Oto kilka najważniejszych w tym temacie:
1. Chwalenie to wyrażanie zachwytu nad czymś, docenianie czegoś. Pomiędzy ślepym zachwytem nad czymkolwiek, a brakiem jakiegokolwiek uznania jest (jak zawsze) trochę szarości. A zatem – chwalenie nieustanne, nachalne, zalewające, czy też wynikające z poczucia winy, że nie dajemy dziecku prawie nic poza tymi komplementami faktycznie może bardziej zaszkodzić aniżeli wesprzeć rozwój. Ale drugi biegun – absolutny brak pochwał, jakichkolwiek i w jakiejkolwiek sytuacji – to równie ryzykowna opcja, bowiem…
3. Czy chwaleniem możemy uzależnić dziecko od pochwał? Owszem, ale tylko wtedy, kiedy to dziecko jest na takie uzależnienie podatne. Czyli wtedy, kiedy szwankują jego więzi z opiekunami. Jeśli rodzice nie budują relacji w żaden inny sposób, tylko poprzez zachwycanie się dzieckiem, to oczywistym jest, że ono się od tej jednej formy miłości uzależni. Bo nie ma nic innego. Bo w tych pochwałach wyczuwa chociaż tę małą iskierkę miłości oraz uznania. Potwierdzenia samego siebie i tego, że jest ważne. Ale jeśli rodzice stosują masę sposobów na budowanie więzi, są wrażliwi na potrzeby dziecka, kochający, troskliwi i chronią je przed tym, co jest dla niego zbyt trudne do zniesienia to uzależnienie od czegokolwiek mu nie grozi, bo po prostu nie ma podatnego gruntu do jego rozwoju (sporo pisze o tym dr Daniel Siegel, psychiatra dziecięcy w „The Developming Mind” oraz dr Gabor Mate, jeden z największych na świecie specjalistów od uzależnień).
4. I jeszcze jedno a propos powyższego: dziecka właściwie nie można uzależnić od pochwał, bo ono – jeśli ma głęboką, silną więź – to już jest od nich uzależnione! Przez pierwsze lata życia dziecko POWINNO być zależne od rodziców.
Tylko z prawdziwej, głębokiej zależności może zrodzić się prawdziwa, silna niezależność. Tak wygląda proces dojrzewania.
Uniezależnianie od siebie dziecka zbyt wcześnie i na siłę stwarza poważne ryzyko, że dziecko po prostu wejdzie w zależność od kogoś innego. Może i nasze pochwały czy ich brak staną mu się obojętne, ale za to będzie na skinienie pierwszej lepszej koleżanki z klasy…
5. Tak naprawdę próby kontrolowania chwalenia dzieci są z góry skazane na niepowodzenie. Taką samą pochwałą dla dzieci jest bowiem powiedzenie, że super wieżę zbudowały, jak i fakt, że rozświetlają nam się na ich widok oczy i poszerzają źrenice. Ta druga opcja jest nawet silniejsza, działa bowiem na bardziej podstawowym, biologicznym poziomie. Jest jasnym sygnałem – uwielbiam cię tak mocno, że aż cała podskakuję na Twój widok, jesteś wielką radością w moim życiu! To automatyczny odruch uznania i aprobaty, niemożliwy do kontrolowania tak, jak niemożliwym jest skontrolowanie wydzielania potu czy produkcji moczu.
Przeczytaliśmy kilka dni temu, że po japońsku „piękny”, czyli „utsukushii” zrodził się ze zwrotu „być kochanym”. Kiedy kogoś wielbimy, kochamy, podziwiamy, darzymy uznaniem… po prostu staje się dla nas piękny. Najpiękniejszy na całej planecie! Obiektywizm – szczęśliwie – nie ma wstępu do świata więzi. Dla każdego rodzica jego dziecko powinno być najmądrzejsze i najpiękniejsze, dla każdego męża jego żona i odwrotnie. Tak jak i dla dziecka najwspanialszym rodzicem zawsze jest jego własny rodzic. Nawet jeśli obok stanąłby super specjalista – pediatra, psycholog i terapeuta w jednym, z 40-letnim doświadczeniem zawodowym i napisanymi kilkunastoma książkami o wychowaniu dzieci. Z perspektywy przywiązanego dziecka będzie on i tak mniej kompetentny niż jego mamusia czy tatuś. Czyż potęga więzi nie jest wspaniała? 🙂