Wpływ na nas ma nie tylko to, w jaki sposób komunikujemy się z innymi, lecz również to, jakimi słowami zwracamy się sami do siebie, jakimi słowami myślimy.
Nasze słownictwo odgrywa ogromną rolę w sposobie postrzegania przez nas rzeczywistości. Jeśli ktoś z Was jest specjalistą językowym, to zapraszamy do wypowiedzi na ten temat. A ja sama napiszę w skrócie i posiłkując się przykładami. Języki – jak każdy sposób komunikacji – różnią się między sobą nie tylko gramatyką, sposobem artykulacji, wypowiadanymi dźwiękami. Różnią się również na poziomie sposobu myślenia. Angielski jest np. bardziej bezosobowy niż polski. Mam wrażenie, że po angielsku częściej powiemy – „To było bardzo zabawne”, po polsku „Ale się uśmiałam”. Różnica jest ogromna, ponieważ w pierwszej wersji opisujemy jakiś fakt (a przynajmniej coś, co uznajemy za fakt), a w drugiej opisujemy swoje zachowanie, które pojawiło się wobec tego faktu. Ta druga wersja więcej mówi o nas samych i pozwala łatwiej wyrazić emocje oraz nawiązać głębszą relację z naszym rozmówcą.
Potęga słów działa jednak jeszcze dalej. W obrębie tego samego języka możemy używać kompletnie innych sformułowań. A to, jakiego języka używamy wpływa kardynalnie na nasze funkcjonowanie w świecie. Przykładem wspaniałego sposobu komunikacji jest Porozumienie bez Przemocy. Zdania typu: „Jesteś beznadziejny”, zastępujemy tam „Źle się czuję, kiedy robię tak dużo w domu. Wolałabym, żebyśmy jakoś inaczej to podzielili. Moglibyśmy o tym pogadać?” Różnicę nie tylko słyszmy, ale co ważniejsze – czujemy ją każdą komórką swego ciała. Pierwszy komunikat wzbudzi agresję (“Zejdź ze mnie!”), albo autoagresję (w myślach: “Masakra, jestem beznadziejnym partnerem!”). Drugi komunikat jest szczery, wyraża potrzeby danej osoby i zachęca do rozmowy na trudny temat. W tym przykładzie to, jakich używamy słów wpływa na nasze relacje z ludźmi, a pośrednio na nas samych. Gdy pokłócę się z Mążczyzną nigdy nie jest mi to obojętne. No chyba, że powarczymy na siebie nocą, półprzytomni, wysadzając Małą – wtedy nawet do końca nie pamiętamy, co mówiliśmy i zgodnie ustaliliśmy, że wszelkie rozmowy w tych sytuacjach są przez nas kasowane z pamięci, gdy tylko otwieramy oczy o poranku 😉
Zwykłe codzienne słowa definiują to, jak postrzegamy rzeczywistość, a w efekcie – czy wspieramy samych siebie czy podcinamy sobie skrzydła i utrudniamy życie.
Po rozważeniu tematu, kilka miesięcy temu zrobiliśmy z Mążczyzną listę słów, które chcieliśmy wykasować z naszego słownika. Dlatego, że bruździły nam w głowach. Dlatego, że były reliktem po naszych starych sposobach myślenia – o świecie, o ludziach, o sobie. Dlatego, że ich używanie obniżało jakość życia i było jedynie pozbawionym już sensu nawykiem. Część z tych słów staraliśmy się pożegnać już od kilku lat, z większym, bądź mniejszym skutkiem. O szkodliwości innych dowiedzieliśmy się całkiem niedawno, studiując wnikliwie sposoby komunikacji w plemionach będących na wcześniejszym etapie w procesie cywilizacji (i zdecydowanie nie kryje się pod tymi słowami negatywna ocena – jeśli już coś miałoby się tutaj kryć to raczej zazdrość, niż współczucie).
Oto nasza subiektywna lista słów zakazanych:
- muszę
Nic nie muszę. Nawet oddychać nie muszę, ale chcę, bo inaczej bym umarła. Zarabiać też chcę, bo bez tego nie miałabym, co włożyć do przysłowiowego garnka. Jak czegoś nie chcę, to nie robię. Niektórzy mówią, że muszę płacić podatki. Ale to też nieprawda. Nie muszę (i wielu tego nie robi 😉 Ale chcę, bo wydaje mi się, że póki co nie stworzono lepszej alternatywy od idei podatków, jeśli chce się korzystać z osiągnięć cywilizacji.
- powinnam
Bardzo podobne do „muszę”. Nie używamy tego słowa, bo nic w życiu nie „powinniśmy”. Wszystko, co robię wynika z tego, że tego chcę, że takie mam wartości. Opiekuję się Małą, bo ją kocham i chcę jej stworzyć świetny start, a nie dlatego, że powinnam. Sprzątam w domu nie dlatego, że „się powinno”, ale dlatego, że lubię, jak jest czysto, że bałagan zabiera mi energię do działania. Zwróćcie zresztą uwagę na samo znaczenie słowa „powinno się”. Po – winno. Czyli, jeśli się nie zrobi to będzie się winnym. Zapraszam punkt niżej.
- winny
Skoro ktoś jest winny, tzn. że powinien mieć poczucie winy i powinien zostać ukarany. Wydaje mi się, że cały ten bełkotliwy zlepek pochodzi jeszcze z czasów, gdy system kar, typu obcięcie ręki był normą. W moim świecie nie tylko pozbawianie kończyn jest absurdem, ale nawet sama idea karania. Nie karzę siebie, nie będę karała innych (o ślepym zaułku, jakim jest karanie dzieci będziemy pisać w innym poście). Dodajmy, że poczucie winy bardzo często wiąże się z autodestrukcyjnym przeżywaniem – jak to my się okropnie zachowaliśmy i jacy to jesteśmy straszni. I to właśnie banuję. Za to wspieram i popieram branie na siebie odpowiedzialności za swoje czyny. To odpowiedzialność, a nie poczucie winy przyczynia się do konstruktywnych reakcji, gdy coś zrobimy nie tak, jak byśmy chcieli.
- grzech
Ciekawe jest pochodzenie tego słowa. Hebrajskie czy greckie słowo grzech oznaczało „chybić, nie trafić celu, rozminąć się z czymś” i używane było, kiedy łucznik nie trafił w cel. Nic egzystencjalnego. Ot, źle wypuszczona strzała. I tego się trzymamy 🙂 Każdego dnia robimy coś, co można by zrobić inaczej, albo czego w ogóle nie chcielibyśmy na przyszłość robić. Nie interesuje mnie ocena moralna takich sytuacji. Interesują mnie wnioski, które mogę z nich wyciągnąć.
- grzeczny
Teraz, gdy jest z nami Mała, co chwilę słyszę pytanie – “No i jak tam, grzeczna ta Wasza córcia?” Grzeczna, czyli jaka? Ignorująca swoje potrzeby? Cichutka jak myszka, nie wyrażająca się? A może słuchająca ślepo poleceń obcych ludzi? Żadnej z tych rzeczy nie życzę mojej Córce, więc słowo “grzeczna” nie ma w naszym domu racji bytu.
- wychowanie
W mojej głowie od słowa “wychowanie” niedaleko już jest do słowa “tresowanie”. Tyle że pierwsze dotyczy dzieci, a drugie innych gatunków. Jedno i drugie słowo zakłada, że trzeba kogoś zmienić, uformować, przekształcić tak, żeby bardziej odpowiadał naszym potrzebom. Coś takiego kompletnie nie jest spójne z naszym podejściem do rodzicielstwa. Jak mawia mój ojciec “Dzieci się nie wychowuje, tylko kocha.” Podzielamy z Mążczyzną tę opinię i chociaż dzisiaj kultura nie wspiera prawdziwej miłości (o tym, czym ona według nas jest napiszemy za jakiś czas), to jednak podejmujemy i będziemy podejmować starania, aby to na niej opierać swoje rodzicielstwo. A behawioryzm i jego dowody naukowe na skuteczność mogą się schować (o tym też będzie szerzej wkrótce 🙂 Co zatem robimy, skoro nie wychowujemy Córki? Opiekujemy się nią i będziemy to robić tak długo, jak długo będzie tego potrzebowała.
- praca
Jakieś pół roku temu przeczytaliśmy z Mążczyzną, że w wielu dziko żyjących plemionach nie ma takiego słowa jak “praca”. Określa się różne czynności, takie jak robienie koszy czy przygotowywanie pokarmu, ale nie ma osobnego słowa na “pracę”. Nie ma “work-life balance” czy “czasu wolnego”. Życie to życie. Tego dnia, gdy to przeczytaliśmy podaliśmy sobie ręce i zapadła decyzja – nie przepracujemy już ani jednego dnia w życiu 🙂 Jak na razie się udaje. Owszem, robimy sporo rzeczy – piszemy, czytamy, prowadzimy konsultacje, tłumaczymy teksty, budujemy strony, tworzymy szkolenia, warsztaty, przeprowadzamy je, pierzemy pieluchy, myjemy okna (ok, tu się trochę zagalopowałam ;), masujemy Małą, gotujemy, spacerujemy, oglądamy, rozmawiamy, prasujemy, odkurzamy, robimy listy zakupów, chodzimy na targ i wiele, wiele innych. Ale nie pracujemy. Żyjemy.
- beznadziejny
Słowo to oznaczać ma, że “nie ma nadziei” – dla kogoś czy dla czegoś. W życiu jednak naprawdę rzadko zdarzają się takie sytuacje, jeśli nie wcale. Najczęściej wystarczy tylko zmienić okoliczności, albo sposób patrzenia i nagle sytuacja nabiera sensu. Używając tego słowa możemy blokować w swoim mózgu proces poszukiwania rozwiązań, uciekamy się często do wyolbrzymiania i możemy generować szereg negatywnych emocji, które nijak się mają do danej sytuacji. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi reakcja “No nie bardzo widzę w tym sens, a Ty?”, albo “Nie wydaje mi się, żeby to był dobry kierunek”. Albo jakieś inne, mniej… beznadziejne 😉
- zwierzęta
Na koniec zostawiłam coś, co może wzbudzić kontrowersje. Nie mówię, że zawsze udaje mi się unikać tego słowa, ale bardzo się staram. Chodzi o to, że podział na zwierzęta i ludzi nie bardzo pasuje do mojego światopoglądu. Sugeruje on, że ludzie to jakiś inny rodzaj stworzeń od wszystkich innych gatunków. Jak dla mnie w ogóle każdy gatunek to zupełnie inny kosmos, choć jedne są sobie bliższe, a drugie dalsze. Wolę zatem, bardziej naukowo, pisać o “ludziach i innych gatunkach”, a podział “ludzie i zwierzęta” pozostawić religiom.
Jak już się pewnie zorientowaliście często słowa oddają ducha epoki, w której powstały, sposobu myślenia na gruncie, którego wyrosły. Istotą rzeczy jest to, że jeśli nie podzielamy takiego sposobu myślenia, to używanie danego słownictwa może sporo namieszać nam w głowach.
Jeśli ktoś z Was miałby ochotę skasować sobie ze słownika te lub inne słowa mam tylko jedną podpowiedź. Nie wypisujcie ich sobie na tablicy kredowej czy korkowej na ścianie z wielkim hasłem „Stop”. Nasz mózg rejestruje to, co widzi i tym się w swoich działaniach sugeruje. Kiedy codziennie będzie widział te słowa, będzie się czuł namawiany do ich używania. O wiele skuteczniej działa wypisanie sobie wołami na ścianie alternatyw, których chcemy używać w miejsce naszych zakazanych słów. Zamiast sowa „muszę” można napisać „chcę”. Oczywiście, czasami stworzenie takich alternatyw jest trudne, ale zdecydowanie opłacalne.
P.S. A jeszcze lepszym rozwiązaniem jest gruntowne przemyślenie – czemu dane słowo może być kłodą pod moimi nogami i jak je przerobić na BMW 🙂
3 thoughts on “Czemu nie wychowuję, nie pracuję i nie grzeszę?”
podoba mi się styl w jakim piszecie (żartobliwy, zawierający elementy Waszego codziennego życia) i treść jaką przekazujecie (ciekawa tematyka, rzetelna wiedza oparta na literaturze i specyficznym doświadczeniu ). Jest tu też stanowczość i indywidualizm. To sprawia, że blog ma charakter a nie jest kopią. Czuć wkład z serca. Rozbudowujcie stronę i nie schodźcie przy tym z jakości. Trzymam za Was kciuki i chętnie się spotkam, ze względu na Małą może nawet u Was, ja też oczywiście zapraszam do Warszawy.
Agnieszko, ogromnie dziękujemy Ci za tak miłe słowa 🙂 Jesteśmy mocno zaangażowani i każdy taki zwrot dodaje jeszcze skrzydeł. Zapraszamy Cię do dyskusji oraz dzielenia się swoimi obserwacjami, doświadczeniami. Staramy się cały czas uczyć i rozwijać, zatem wszelkie uwagi, podpowiedzi, inspiracje są dla nas cenne 🙂
Hmm, w sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale faktycznie używam wielu słów, które narzucają mi jakoś sposób myślenia… Super post, gratuluję 🙂