To tylko słowo – odpowiedzialność – ale silnie potrafi napiąć. Ma moc stwarzania dużego poczucia wewnętrznego konfliktu. Chcielibyśmy pogadać sobie na spokojnie ze znajomymi, więc kusi nas, aby posadzić dziecko na 3h przed telewizorem. Ale w tym samym czasie odzywa się w nas głos: „Eee no, nie powinnam, ona jest na to za mała.” Albo inny przykład – nie chce nam się przyłożyć do jakiegoś grupowego projektu w pracy, ale wiemy, że jeśli nie my, to ktoś tam inny będzie musiał nadrobić to, co zaległe. Dlatego w końcu zbieramy się i robimy to, do czego się zobowiązaliśmy. Bo chcemy być w porządku. Segregacja śmieci, zakręcanie wody w kranie podczas mycia zębów, używanie płóciennych toreb wielorazowych, nie posyłanie do przedszkola kaszlącego dziecka. Oj, można by mnożyć przykłady, kiedy to w dorosłym życiu poczucie odpowiedzialności pomaga nam żyć w zgodzie z naszymi wartościami. Bo czyż można być odpowiedzialnym, jeśli coś nie jest dla nas cenne? Nasze dziecko, koledzy z pracy, nasza planeta.
A zatem, za odpowiedzialnością kryje się troska. Żyje tam sobie z nim wespół zespół to wspaniałe uczucie – że nam zależy. I to właśnie to uczucie daje nam motywację do konkretnego zachowania. Poczucie odpowiedzialności samo w sobie nie jest tutaj źródłem naszego działania. Można by powiedzieć, że jest jego efektem. Wyobraźmy sobie takie równanie:
- Najpierw pojawia się w nas ekscytacja np. na myśl o nowym odcinku serialu, który na nas czeka. Zaczynamy wtedy odczuwać pragnienie (np. „Hmm, tak mi się chce obejrzeć dalej serial! Na bank inni się przyłożą do tego projektu, więc może nie muszę robić mojej części w 100%-ach…”).
- Następnie pojawia się w nas uczucie troski o swoich kolegów z pracy i do tego pragnienia mózg dodaje myśl przeciwną, czyli sławne „z drugiej strony” – „No tak, ale mamy naprawdę fajny zespół, lubię tych ludzi i tak głupio mi dołożyć im roboty… Zwłaszcza, że oni są tak serdeczni, że później pewnie nikt nawet nie powie na głos szefowi, że to ja odwaliłam fuszerę…”
- Po zmiksowaniu się w nas tych dwóch elementów rodzi się myśl (czasami od razu, a czasami obie strony potrzebują trochę się pozmagać ze sobą nawzajem): „Nie no, muszę się za to wziąć, wytrzymam z tym serialem do jutra.” I siadamy z westchnięciem do pracy. Bo to właśnie odpowiedzialne zachowanie jest wynikiem w tym równaniu.
W wielu kulturach poczucie odpowiedzialności zalicza się do jednej z najważniejszych cnót. A cnoty, jak wiadomo, nie rodzą się znienacka. Potrzebujemy często duuużo czasu, aby je w sobie wypracować. Wielu wspomnianych wyżej zmagań, wielu godzin „bicia się z myślami”, co by tu zrobić, jakby zareagować. Bardzo pomocne w zrozumieniu odpowiedzialności okazuje się też sięgnięcie do źródeł tego słowa. Pochodzi ono, oczywiście, od słowa „odpowiedź”. A zatem chodzi o to, jaką odpowiedź damy światu na sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Jeszcze lepiej jest to widoczne w języku angielskim: responsibility – odpowiedzialność, to tłumacząc dosłownie „zdolność do odpowiedzi” (response + ability). Jesteśmy odpowiedzialni wtedy, kiedy jesteśmy w stanie zareagować w danej sytuacji tak, jak tego pragniemy. Tak, jak jest w zgodzie z naszymi wartościami. W zgodzie z naszym sumieniem, czyli tym wewnętrznym głosem, który pomaga nam kierować się wartościami, a nie chwilowymi zachciankami czy popędami.
Niestety, nie można się odpowiedzialności nauczyć. Nie można się do niej zmotywować. Tak, jak każdą cnotę, tak i tę wykuwa się stopniowo, poprzez stykanie się z przeróżnymi wyzwaniami w życiu. Oczywiście, możemy wypracowywać sobie różne pomoce w codzienności, sposoby na to, aby nie zawsze musieć polegać na swojej odpowiedzialności (np. mieć w aucie schowane wielkie torby wielorazowe na zakupy tak, aby nie musieć brać ze sklepu reklamówek). Takie skrypty są przydatne i pomagają nam żyć dobrze nawet, jeśli nie mieliśmy w życiu za bardzo okazji na wykształcenie poczucia odpowiedzialności lub też jesteśmy chwilowo tak zmęczeni, że nasza silna wola mocno osłabła. Ale, niestety czy stety – skrypty nie zastąpią zdolności do bycia odpowiedzialnym i tak czy inaczej będzie ona musiała powoli się w nas rozwijać. Wzrastać, nabierać sił, dodają ich jednocześnie i nam.
Pomyślicie może -zaraz, zaraz, a co z naszymi dziećmi? Czy to oznacza, że mojego dziecka też nie mogę nauczyć być odpowiedzialnym? Że musi po prostu do tego dojrzeć? Że nie ma sensu powtarzać: „Powinieneś być odpowiedzialny i zjeść całe drugie śniadanie.”, albo „To twoja odpowiedzialność pilnować swoich zabawek, nie zadbałaś o tę lalę i gdzieś ją zgubiłaś.” Cóż, zaskakujące to myśli, ale za to… słuszne! Proces dojrzewania do odpowiedzialności trwa kilka pierwszych lat życia. Jeśli wszystko dobrze idzie widzimy jej zalążki ok. szóstego roku, ale jeśli w życiu dziecka są jakiekolwiek zawirowania, czy też jest ono wyjątkowo wrażliwe – możemy się spodziewać opóźnienia w pojawianiu się zdolności do odpowiedzialnego zachowania. Pamiętacie równanie z początku artykułu? Już do samego jego wykonania potrzeba sporo dojrzałości! Aby mogło ono zaistnieć mózg musi posiadać już umiejętność odczuwania dwóch rzeczy równocześnie. np. pokusy i troski, albo złości i troski (z czego rodzi się cierpliwość), albo lęku i pragnienia (z czego rodzi się odwaga). Ale przez pierwsze kilka lat swojego życia dziecko jest w stanie odczuwać tylko jedną emocję w jednym momencie. Dlatego, kiedy jest zdenerwowane, to uderzy kolegę, a kiedy ma tremę, to za nic nie chce wystąpić na scenie. A kiedy wciągnie się w zabawę, to zapomina o całym świecie – nie myśli o tym, że kanapka czeka, o tym, że z sukienki nie zejdą te wzory zrobione flamastrem, a czasami nawet o tym, że od czasu do czasu trzeba iść zrobić siusiu do toalety, bo inaczej samo się zrobi, nie bacząc na czas i miejsce 😉
Wymagając od malucha zbyt wcześnie odpowiedzialności ryzykujemy, że tylko opóźnimy cały proces. Co gorsze, może poprzez to zacząć w nim kiełkować ziarenko myśli w rodzaju: „Czy ze mną wszystko jest ok? Dlaczego nie potrafię pamiętać o tym sprzątaniu, skoro wszyscy ciągle tego ode mnie oczekują? Skoro oczekują, to powinienem być w stanie to zrobić. Czemu zatem nie potrafię? Co ze mną jest nie tak?” Patrząc z perspektywy natury małego dziecka – zamiast podejmowania prób nauczenia czegoś, czego nauczyć się nie da, warto raczej wspomagać naturalny proces rozwoju. Wymyślać różne pomocne skrypty. Tak organizować dzień, aby dziecko miało oparcie w rytuałach, strukturze. Unikać oczekiwania od dziecka odpowiedzialności za coś, za co tak naprawdę to my powinniśmy ją wziąć. To prawda, czasami jest nam to koszmarnie nie na rękę. Ale pomyślmy, jakie to wspaniałe uczucie, że naprawdę nie musimy aż tak wiele uczyć naszego dziecka! Nie musimy kombinować, jak tu sprawić, aby stał się odpowiedzialnym człowiekiem. Co tu mówić, a czego nie, jakie zasady wprowadzać, a jakich unikać. Okazuje się, że natura sama jest w stanie o to wszystko pięknie zadbać. W procesie rozwoju dziecko samo, naturalnie, zgodnie z zakodowanym w sobie potencjałem człowieka, dojrzeje do odpowiedzialności. Możemy zatem odetchnąć i zająć się tymi zadaniami, które z kolei natura wpisała w nasze serca – kochaniem dzieci najmocniej na świecie, budowaniem z nimi prawdziwej bliskości, dawaniem im poczucia bezpieczeństwa i przestrzeni na zabawę. Czy tylko mnie ta droga wydaje się się znacznie przyjemniejsza? 🙂
P.S. A na zdjęciu młodziutki szympans, który ewidentnie poczuł się odpowiedzialny za młodszego od siebie tygryska 🙂